Świadectwo S. Grażyny, która przez 6 tygodni służyła na Ukrainie, w miejscu, gdzie toczy się wojna:
Był to czas łaski… o wiele więcej otrzymałam niż mogłam podarować. Spotkani wolontariusze, mieszkańcy wiosek, „chłopcy”- żołnierze, dzieci i młodzież… tylko otwierać się i pozwolić Panu działać… Osoby przyjeżdzające, by służyć tutaj to świadkowie, którzy „spotkali” żywego Pana Jezusa… Ich poświęcenie, zapał, zaangażowanie, otwartość, prostota, wrażliwość, były dla mnie niezapomnianą „lekcją”.
W drodze z wioski Wowa (Pan, który na stałe posługuje w wiosce, która znajduję się niedaleko miejsca, w którym toczy się wojna) opowiadał: „Gdy się pobraliśmy, na początku myślałem: dobrej marki samochód zaspokoi wewnętrzny głód, po pewnym czasie stwierdziłem, że to nie jest to. Po czym pojawiło się pragnienie własnego mieszkania, kupiliśmy w Kijowie, ale i to nie dało oczekiwanego pokoju. A może ziemia pod budowę? Spróbowaliśmy, lecz dalej pustka. Po naszym nawróceniem włączyliśmy się w posługę duszpasterską, jednak nie znaleźliśmy poszukiwanej perły… W końcu usłyszeliśmy o misji wolontariuszy. Mieliśmy do wyboru Kazachstan lub „Szara zona” na naszych ziemiach… I tak posługa dzieciom, młodzieży, dorosłym, staruszkom, chorym, żołnierzom dała nam „TO” czego szukaliśmy, nadała sens i kierunek naszemu życiu.
Wasia po ukończeniu szkoły myślał o podjęciu pracy, przypadkowo przeczytał o Chrześcijańskiej Służbie Ratunkowej, zdecydował się, pojechał na miesiąc, później pozostał na rok…
Paweł przejeżdża terytorium całej Ukrainy, by poświęcić 2-3 tygodnie na pomoc w gospodarstwie. Jeszcze kilka lat temu, jak sam wspominał, tego rodzaju służenie uważał za szaleństwo…
Dziękuję Panu za Kapłanów – również wolontariuszy. Wśród nich był Brat Zbyszek, który wieczorem po dniu pełnym niespodzianek cicho pytał się : „Siostry, może poadorujemy Pana Jezusa…”
Toma, matka samotnie wychowująca dwójkę dzieci, opowiadała: „Rok 2015 był najstraszniejszy… bałam się przejeżdżających czołgów i obstrzały były trudne do wytrzymania, godzinami siedziałyśmy z dziewczynkami w podwale- piwnicy. Jednego razu zapytałam pewnego kamandora, jak się zachować w czasie wybuchów, odpowiedział: postawcie ikony na okna i módlcie się… Dzisiaj wspominam o tym spokojnie i dziękuję Panu Bogu za życie…
Spotkania z dziećmi od tych najmłodszych po te najstarsze (16-17 latki), były dla mnie swego rodzaju sprawdzianem na cierpliwość, zrozumienie i dobroć… Dzieci żyjące w napięciu, często nie mające oparcia w dorosłych, którzy przeżywają depresje. Dzieci te potrafią rozróżnić obstrzały żołnierzy ukraińskich a separatystów, a na dobre słowo i ciepły gest pod ich adresem otwierały serca…
Wyjazdy na wioski przyfrontowe z pomocą humanitarną to kolejne doświadczenie… i kolejne wzruszające świadectwa ludzi: dziękujemy za pomoc, którą otrzymujemy, a jeszcze bardziej za to, że nie zapominacie o nas, nie jesteśmy sami…, wojna potrzebna była po to byśmy usłyszeli o Panu Bogu…
Jednego razu kolędowaliśmy u żołnierzy – „chłopców”. Przyjęli nas serdecznie, z gorącym żołnierskim czajem i podarunkami dla dzieci – kartonami ciastek. Cicho łzy się cisnęły, gdy chłopcy przystępowali do spowiedzi , a Jezus schodził do bunkrów…
W pamięci pozostaną wspólne posiłki i hasło chłopcy przyjechali… Szybkie nakrywanie talerza i łyżki – jak w domu, gdy przyjeżdża ktoś bliski…I wtedy przychodziły na myśl słowa jednej z rosyjskich piosenek: dom to nie ściany, stół i krzesła… dom jest tam, gdzie na ciebie czekają, rozumieją ciebie, gdzie zapominasz o cierpieniu…