Ze względu na okoliczności po ludzku uniemożliwiające mi wyjazd na Ukrainę, możliwość posługi w Smotryczu uznaje za niezasłużony cud podarowany mi od Boga.
Moje pragnienie wyjazdu na misję nosiłam w sercu od dziecka i cały czas czułam, że to będzie przełomowy moment w moim życiu.
Nasza posługa miała w pierwszej kolejności klimat medyczny związany z opieką nad osobami mieszkającymi w Domu Miłosierdzia, co bardzo mnie ucieszyło, ze względu na to, że studiuję pielęgniarstwo. Podopieczni, którymi opiekowaliśmy się co dzień, nie byli bezimiennymi pacjentami ale częścią rodziny którą tworzą mieszkańcy Domu Miłosierdzia. Nasze zadania opierały się na zabiegach pielęgnacyjnych, karmieniu podopiecznych, wykonywaniu toalety ciała jak i na rozmowie, wspólnym śpiewie, modlitwie czy samym towarzyszeniu. Ksiądz przychodzący do chorych z Eucharystią, sakramentem spowiedzi, namaszczenia chorych, wspólne modlitwy, Msza Św., woda święcona przy łóżku chorego, to obraz dwóch wymiarów posługi w Domu Miłosierdzia: medycznej i przede wszystkim duchowej. Miałam okazję pojechać kilka razy z Siostrą na wioskę, by odwiedzić panią potrzebującą opatrunku na ranę. Nigdy w życiu nie doświadczyłam takiego szczęścia, widząc jak przez mała drobnostkę, niewielka pomoc, ta osoba poczuła, że ma wartość, że jest ważna dla nas. Poza opieka nad mieszkańcami, zajmowaliśmy się czynnościami gospodarczymi związanymi ze sprzątaniem, pomocą w kuchni, noszeniem drewna, porządkowaniem i praniem. Obrazem pięknej posługi misyjnej Sióstr z Domu Miłosierdzia było odwiedzanie razem z nami osób starszych, często samotnych, biednych, opuszczonych. Wspólnie z nimi modliliśmy się, śpiewaliśmy, rozmawialiśmy, dla nich sam fakt naszych odwiedzin był powodem szczerej radości, a nawet łez. Podczas wszystkich odwiedzin czułam w sercu że tym ludziom do szczęścia wystarczyło tylko to że jestem obok. W ramach naszej posługi mieliśmy również możliwość opieki nad dziećmi przychodzącymi do świetlicy i na plac zabaw do naszych Sióstr. Zaskoczyło mnie najbardziej to, że te dzieci swoje pragnienie miłości wyrażały bardzo otwarcie przez chęć przytulenia, wspólnej zabawy, wzięcia na ręce. Siła ich przywiązania była ogromna, w znacznym stopniu ze względu na deficyt miłości związany z trudnymi sytuacjami w rodzinach. Ich wygląd uświadomił mi skalę różnic w poziomie życia jakie występują między mną a nimi. Często biegające bez butów, brudne, rzucające się na jedzenie, poobijane, czasem nie umiejące korzystać z toalety. Prawdziwa radością było patrzeć, jak rozweselone częstują się słodyczami, którymi obdarowywały ich siostry. Choć większość z nich nigdy nie była na basenie, wesołym miasteczku a nawet nie jechała pociągiem, są szczęśliwe bo dzięki temu że maja niewiele, umieją cieszyć się z małych rzeczy.
To co charakteryzuję mieszkańców Domu Miłosierdzia jak i Smotrycza błlo to, że ludzie zamiast pozdrawiać się słowem „Dzień dobry” mówią „Niech Będzie Pochwalony Jezus Chrystus”, co bardzo wyraźnie podkreślało duchową atmosferę codzienności życia. Myślałam, że jadąc na misję do Smotrycza będę służyć innym i poświęcać się dla ich dobra, okazało się że największym owocem tego wyjazdu jest to, że ci ludzie dali mi siebie, że obecność Boga w nich mnie przemieniła i uzdolniała do dobra. Moim największym marzeniem było posługiwać ludziom i być blisko nich, ale w Polsce wciąż doświadczałam wielu ograniczeń związanych z biurokratyzacją zmuszająca mnie do odmawiania pomocy, wypełniania setek papierów, zgód, dokumentów. Ten fakt powodował, że czas spędzony z człowiekiem był kilkukrotnie krótszy niż czas poświęcony na uzyskanie zgody i zorganizowanie możliwości pomocy, co niejako powoduje, że pomoc zatraca swój pierwotny cel, którym jest człowiek. Na Ukrainie jest zupełnie inaczej, tam nie ma zasad, które ograniczałyby czas spędzony z człowiekiem przez sztywne schematy, zgody, dokumenty. Pierwszy raz poczułam, że nie tracę czasu na to, co mało ważne, ale jestem blisko tych, z którymi mogę podzielić się tym, co jest we mnie dobre. Podczas wyjazdu na Ukrainę poznałam postać bł. Marty Wieckiej, która od samego początku stała się moja duchową patronką ze względu c na sam fakt, że jest moja imienniczką i pielęgniarką, a co najważniejsze błogosławioną. Bł. Marta służyła wszystkim ludziom, z różnych kultur i odłamów religijnych. Dom Miłosierdzia w Smotryczu kontynuuje tę misję, przyjmując każdego człowieka w swoje progi. Choć ta służba, tak jak w życiu bł. Marty, wymaga wielu poświęceń, trudów i rezygnacji, odkrywa swój najgłębszych sens w miłości, jaką spotyka tam drugi człowiek. Nasza posługa na Ukrainie to obraz prostych codziennych czynności, które w kontekście wszystkich potrzeb Domu Miłosierdzia były jedynie kroplą w oceanie. Mimo to myślę, że ta jedna kropla we współpracy z łaską Boga może przynieść trwałe owoce.

Marta z Warszawy

Święty Wincenty był niezwykłą osobą. W jego życiu zafascynowało mnie coś, co dla wielu ludzi wydaje się być niczym niezwykłym. Fakt, że zajął się ludźmi, którzy tak bardzo potrzebowali kawałka chleba, schronienia, a w szczególności miłości. Św. Wincenty nie był obojętny na takich ludzi. Otworzył swoje serce i ramiona, by móc zająć tymi, o których świat zapomniał…

Gdyby nie ta wspaniała osoba i jego dzieło, dziś może nie byłoby wielu miejsc na świecie, gdzie Siostry niosą w rękach Miłosierdzie Boże.

Poznawanie postaci św. Wincentego skłoniło mnie do praktycznego okazywania miłosierdzia, chociażby przez uczestnictwo w nabożeństwach razem z ubogimi. Mogę szczerze napisać, że moje życie bardzo się zmieniło, odkąd poznałem postać Świętego, ponieważ ja sam otworzyłem się na Boże Miłosierdzie, na pomoc innym, ale najważniejsze dla mnie jest to, że ja sam nauczyłem się dawać serce. Piękna sprawą jest dla mnie czas spędzony z ubogimi, bo to są tacy sami ludzie jak my, którzy potrzebują rozmowy, przytulenia, okazania miłości, ale też pomocy materialnej.

Sam kiedyś patrzyłem na „pijaczków” ubogich jak na „innych”. A teraz widzę, że są ta bracia w wierze, tylko bardziej lub mniej pogubieni. O samym Świętym można rozmawiać wiele godzin, bo to jak z pokorną miłością podchodził do tych osób najbardziej potrzebujących powinno być dla wielu wzorem.

Olaf

Wincentyńska Młodzież Maryjna jest dla mnie Źródłem radości. Jest dla mnie niezwykle ważna. To jej poświęciłam połowę swojego życia. Pamiętam pierwszy dzień i pierwsze spotkanie, jakby to było wczoraj. Jest ona moim szczęściem, szczęściem, bo mogłam poznać tylu wspaniałych ludzi, bo mogę spędzać czas z ludźmi, których właśnie tutaj poznałam. Jesteście bliscy mojemu sercu, choć czasem coś się nie uda, coś pójdzie nie tak. Jesteśmy razem. Możemy łączyć się we wspólnej zabawie i modlitwie. Dzięki tej wspólnocie nauczyłam się widzieć dobro. Widzieć to, co dobre, to, co niesie za sobą szczęście i może sprawić, że uśmiech pojawia się na twarzy. Nauczyłam się, że można liczyć na innych, darzyć zaufaniem drugiego człowieka.

Patrycja

WMM jest dla mnie grupą ludzi, która tworzy wspólnotę. We wspólnocie jestem trzy lata. Tutaj poznałam moich przyjaciół. Wspólnota to nie tylko cośrodowe spotkania (widujemy się o wiele częściej), ale także RADOŚĆ z tego, że możemy być razem i wspólnie podejmować różne działania. Nieraz nam coś nie wychodzi, mamy chwile smutku, ale nie załamujemy się! Idziemy dalej w miłości z Maryją! To tu poznałam tak wspaniałe siostry Miłosierdzia i nauczyłam się, że w drugim człowieku zawsze jest Bóg! Chociaż głęboko skryty, lecz zawsze tam jest! Tu przeżyłam wspaniałe chwile z najukochańszymi osobami! Kocham ich wszystkich z całego serca. WMM to moje życie!

Wiktoria

WMM jest dla mnie wspólnotą ludzi, wspólnotą bardzo wielobarwną, w której każda osoba jest potrzebna i ważna, ponieważ wnosi coś swoją osobowością i talentami. Bez WMM życie straciłoby ten promyk słońca, który pojawia się w każdy piątek wieczorem (z reguły częściej),kiedy już nie mogę się doczekać, aż znów się spotkamy. Cieszę się, że Boża Opatrzność czuwa i dała nam się spotkać właśnie w tej grupie, aby wspólnie, przez rozmaite działania rozważać tą wielką Tajemnicę, którą jest Bóg. W WMM możemy wzrastać w duchowości maryjnej i wincentyńskiej, dzięki czemu już nie jestem po prostu religijna, nie chodzę do kościoła, bo tak trzeba, nudząc się przy tym strasznie. Stałam się bardziej świadoma, choć nadal dużo jeszcze we mnie niewiedzy i braku zaufania Bogu… Jednak dzięki wspólnocie ludzi wiary i moja wiara się umacnia.

Przez lata formacji i wzrastania we wspólnocie wiele się we mnie zmieniło. Także to, czym jest dla mnie WMM. Bo nie jest to tylko miejsce ani nie są to tylko ludzie. Jest to styl życia, kanon postępowania, pewien światopogląd. WMM „narzuca” mi pewien rytm, pewne spojrzenie na świat, na otaczającą mnie rzeczywistość. WMM bardzo często uczy mnie cierpliwości i miłości w stosunku do bliźnich; uczy zauważania ludzi niezauważonych. Wincentyńska Młodzież Maryjna jest dla mnie wzorem postępowania według Maryi, ale także św. Ludwiki i św. Wincentego. To tu realizuję się, rozwijam swojego ducha, uczę się służby i przyjmowania wszystkiego, co Bóg chce mi dać, abym tym umocniona, potrafiła iść dalej i świadczyć o miłości, jaką Bóg ma do człowieka. Przez ludzi tu spotykanych nadal uczę się relacji międzyludzkich, uczę się spotkania z Bogiem ukrytym w drugim człowieku, ale także spojrzenia na siebie z dystansem; odkrywam swoje talenty. Poznaję tu jaką wartość ma przyjaźń – ta prawdziwa przyjaźń.

Asia

WMM to wspólnota wspaniałych ludzi, którzy pragną żyć w duchu maryjnym i wincentyńskim. Stowarzyszenie jest dla mnie bardzo ważne. Spotkałam tutaj ludzi, na których mogę liczyć. To w tej wspólnocie dzielimy się swoimi troskami i radościami, spędzamy czas na wspólnej zabawie i modlitwie. Każdy z nas wnosi do Stowarzyszenia cząstkę siebie, dlatego jest ono tak wyjątkowe i piękne. Wstąpienie do Stowarzyszenia było jednym z najlepszych wyborów w moim życiu.

Ewelina