Woodstockowicze mówią, że oni tutaj są wolni. A ja wciąż rozmyślam w te noce bezsenne aż do trzeciej, czwartej nad ranem, kim jest człowiek? Czym jest życie człowieka, gdy nie ma w nim miejsca nie tylko dla Boga, ale nawet dla praw natury? … Dokąd prowadzi taka droga? Czy i kiedy jest możliwy z niej odwrót? – pisze s. Anna Mika, która od sześciu lat posługuje na Przystanku Jezus.

Zawsze, jak co roku od sześciu lat, jadę na Przystanek Jezus nie pozbawiona obaw dotyczących rozmaitych kwestii.

Jak będzie tym razem? Dzisiaj mogę napisać, jak tym razem było.

Już teraz chcę zaznaczyć, że – bez względu na odbiór czytelników – jest to moje bardzo osobiste spojrzenie na wydarzenia, jakimi są Przystanek Jezus i Przystanek Woodstock (w tym roku pod nazwą „PolAndRock Festival”).

Nie piszę o statystyce: ile, jacy, skąd etc… Inni z pewnością zrobili to już przede mną. Zarówno po jednej, jak i po drugiej stronie, oprócz dominującego języka polskiego, można było słyszeć i rozmawiać w języku angielskim, francuskim, niemieckim i in.

A zatem wyruszam (razem z s. Haliną, szarytką) na pola Woodstocku. Idziemy powoli, w milczeniu dyskretnie przesuwamy paciorki różańca. Od czasu do czasu wymieniamy spojrzenia i … komentarze. Żar leje się z nieba, unoszą się gęste tumany kurzu, wiele osób ma zasłonięty nos i usta chustką. Niektórzy zraszają siebie i innych ogrodowymi spryskiwaczami, a porażająca większość zmaga się z dźwiganiem bądź podwózką (najrozmaitszego kalibru improwizowanymi „pojazdami”) zgrzewek piwa.

Przemieszczają się ludy i narody… Osobną grupę (podatną na ewangelizacyjny dialog) stanowią „stacze” w bardzo długiej kolejce do Lidla (najkrótszy czas stania – jak nam powiedziano – wynosi 40 min.).
Hasłem tegorocznego Przystanku Jezus były słowa św. Pawła „ Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5,1).
Patrzę na regularnie przejeżdżający wóz Hare Kriszna; przyglądam się mężczyznom, którzy jak kiedyś niewolnicy, tak teraz oni ciągną na powrozach ten kolorowy egzotyczny pojazd. Kto powie, że są wolni? Chyba tylko oni sami, a ja pomyślałam; gdyby np. jakiś proboszcz nakazał im takie ciągniecie, na pewno by się awanturowali, podnieśliby larum, że są… wolni. Wolność zniewolenia. Wolność w wyborze zniewolenia… Czy mają oni drogę odwrotu, a jeśli – to za jaką cenę?

Inny obraz; na dachu budy przypominającej stragan targowy wisi wiele bluźnierczych napisów. Wśród nich jeden szczególnie irytujący: „Wskrzeszamy umarłych”. Ciekawość przemogła. Podchodzimy, zaczynamy rozmowę, ale o rozmowie nie było mowy. Nie warto nawet pisać, jak ta „rozmowa” przebiegała. Skwituję, że (po ponad trzydziestu latach pobytu w Zgromadzeniu) dowiedziałyśmy się, że nie znamy Jezusa, do nieba nigdy nie pójdziemy, że nasz duch jest martwy, że mamy demony, że jeśli nie porzucimy tej drogi (powołania) to… No i co ciekawe: wskrzeszają umarłych do czterech dni po śmierci, a potem już potrzebują pomocy medycznej. (Bez komentarza). Wyszłyśmy stamtąd z uczuciem jakiegoś paskudnego oblepienia czymś niemiło pachnącym, ale i ze smutkiem, bo chociaż wiele w życiu czytałam o sektach, nigdy nie słyszałam bezpośrednio tego, czym ci ludzie (wolni?) żyją. To był straszliwy bełkot ze stekiem obraźliwych epitetów pod adresem Kościoła katolickiego i jego wyznawców. O Matce Bożej nie wspomnę w tym kontekście. Nie godzi się tego powtarzać! Tu nie było mowy o dialogu.

Upał niemiłościwy, duchota i tumany kurzu. Tym więcej ochotników do błotnej kąpieli. Strach pomyśleć, że korzystali z niej nie tylko dorośli, ale matki z dziećmi (3, 5, 8 lat). Błotna frajda… Czy tylko frajda? Wolność? Co z takiej frajdy zostaje na przyszłość w tych dzieciach, w małolatach? Obrzydzenie czy pragnienie powtórki?

Skwar, przeraźliwie głośna i ostra muzyka, niewybredne teksty, roznegliżowanie, bezwstydne przekleństwa, tumany kurzu, walające się wszechobecne śmieci (w tym roku było ich nieco mniej – rozdawano worki na śmieci), rozchodzące się „zapachy” potu, alkoholu, moczu etc. i dominująca, niczym nieskrępowana swoboda ubioru (częściej rozbioru)… Zdecydowanie królowały tatuaże. Patrząc na nie, pytałam siebie, gdzie są granice w oszpecaniu piękna ludzkiego ciała… Niepojęte… niepojęte…

Podczas dusznych, gorących nocy, w czasie których sen (mimo zmęczenia) stawał się niemożliwością ze względu na „ryczącą” muzykę, zastanawiałam się, co kryje się w człowieku, który nie tylko takiej muzyki słucha, ale pokonuje trasę czasem kilkuset kilometrów, by móc być jak najbliżej sceny. Co kryje się w człowieku, że w wyżej opisanej scenerii chce spędzić część urlopu, wakacji, odpoczynku, wolnego czasu?

Woodstockowicze mówią, że oni tutaj są wolni. A ja wciąż rozmyślam w te noce bezsenne aż do trzeciej, czwartej nad ranem, kim jest człowiek? Czym jest życie człowieka, gdy nie ma w nim miejsca nie tylko dla Boga, ale nawet dla praw natury…? Dokąd prowadzi taka droga? Czy i kiedy jest możliwy z niej odwrót?

Rozmyślam i dziękuję Bogu, że wśród tych „ludów i narodów” spotykałyśmy także ludzi trzeźwych, niekonieczne oszpeconych przez tatuaże czy wyuzdany ubiór. I chociaż ich światopogląd daleki jest od Pana Boga, to z nimi przynajmniej dialog był możliwy. Wspomnę tu bardzo inteligentnego studenta (poznaliśmy się rok temu i w tym samym dokładnie miejscu wtedy i dzisiaj spotkaliśmy się), który – po dramatycznych wydarzeniach w swoim życiu – obecnie studiuje w języku angielskim informatykę. Klasyczny agnostyk, ale otwarty na dialog.

Koszmarnie bezsenne i hałaśliwe noce… podczas bezsnu rozmyślam i o tych, którzy w warunkach niecieplarnianych, choć w tym roku tropikalnych, mimo zmęczenia, nocnych dyżurów, upałów i hałasu są pogodni, rozmodleni i radośni, myślę o zdumiewająco życzliwej atmosferze w bazie Przystanku Jezus. Myślę o trudzie tych, którzy to wydarzenie przygotowali pod kątem logistycznym. Myślę o pomysłowości ubiorów i metod ewangelizowania idących na pola Woodstocku; stojących w kolejkach lidlowych, by mówić o Bogu; siedzących w wielkim namiocie, by prowadzić dialog, tłumaczyć, odpowiadać na pytania, a także… spowiadać. Modlić się.

Myślę, myślę i… niemal już zasypiając, dziękuję Panu Jezusowi, że w Jego imię i z Nim podejmujemy ten wysiłek głoszenia Bożego Słowa w nadziei, że On dopełni reszty.

s. Anna, szarytka

P.S. Nie wspomniałam o rekolekcjach dla ewangelizatorów, ponieważ w tym roku mogłam przyjechać na Przystanek Jezus dopiero 01.08.