S. Magdalena, „Pragnęłam mieć liczną rodzinę”
Każde powołanie jest tajemnicą. Jesteśmy powołani albo do życia zakonnego, kapłańskiego, albo też do małżeństwa lub życia w samotności. Dlaczego wybiera się taką drogę życia, a nie inną? Kiedy mówi się o życiu konsekrowanym, często zadajemy sobie pytanie: dlaczego ta osoba została zakonnicą czy bratem zakonnym? Na początku powołania znajduje się Pan i Jego wezwanie miłości. To On nas wybrał, mnie wybrał.
Wychowałam się w małej wiosce, gdzie wszyscy się znali, w rodzinie chrześcijańskiej. Już jako małe dziecko byłam przyzwyczajona do chodzenia do kościoła i uczestniczenia we Mszy świętej.
W wieku 7 lat, podczas jednej z tych Mszy – za bardzo nie rozumiejąc, co się dzieje na Ołtarzu, kiedy ksiądz unosił w górę Świętą Hostię – odczułam coś w moim sercu, ale nie zatrzymywałam się nad tym…
Mniej więcej trzy lata później, oświadczyłam moim rodzicom – co dzisiaj wywołuje mój uśmiech – że zostanę zakonnicą. Moja deklaracja była bardzo spontaniczna, gdyż wówczas zupełnie nie znałam życia konsekrowanego. Jedyną zakonnicą, którą widziałam, była „siostra” z filmu Louis de Funes z wielkim kornetem na głowie. Co więcej, pragnęłam mieć liczną rodzinę. Widziałam już w mojej wyobraźni wielki dom, gdzie mieszkałaby cała moja rodzina. Mój mąż byłby najpiękniejszy, najmądrzejszy i byłby dobrym człowiekiem. Przez długi czas byłam wierna temu marzeniu.
Patrząc na moje dzieciństwo, można powiedzieć, że nie było w nim czegoś nadzwyczajnego, i to prawda. Również relacja z Bogiem była bardzo zwyczajna. Nie należałam do osób bardzo pobożnych, ale nauczyłam się modlić, rozeznawać i wybierać to, co jest dobre. Dzięki katechezie szkolnej zaczęłam rozumieć Przykazania Boże.
Ale miało miejsce pewne wydarzenie, które pozwoliło mi wejść w głębszą relację z Panem nawet, jeśli wówczas tak tego nie postrzegałam. Gdy miałam 9 lat, moja mama spodziewała się dziecka. Razem z młodszym bratem czekaliśmy na braciszka. Niestety, żył on tylko kilka godzin… Uklęknęłam przed obrazem Matki Bożej. Przypominam sobie słowa modlitwy: „Dlaczego Boże go zabrałeś? Dlaczego nie wybrałeś mnie zamiast niego…” Ale Bóg milczał…
Po tym wydarzeniu praktykowałam moją wiarę bardziej z tradycji, tak jak wszyscy. Ale za każdym razem, gdy dotykało mnie jakieś cierpienie, próbowałam wyjaśnić bolesną rzeczywistość… Bóg stał się dla mnie milczącym świadkiem. Mówiłam do Niego, a On mnie słuchał…
Wszystko się zmieniło, kiedy byłam w liceum, gdy miałam 16 lat. Ksiądz, który uczył religii w szkole, zaproponował nam udział w rekolekcjach dla dziewcząt. Moja przyjaciółka zgodziła się od razu. Ja nie miałam ochoty, ale by jej sprawić przyjemność i spędzić weekend inaczej, niż zawsze, pojechałyśmy na rekolekcje. W planie dnia przewidziano również godzinną adorację. Byłam przed Jezusem, a On był przede mną… Coś się we mnie otworzyło… Odkryłam ogromne pragnienie bycia dla Boga i z Nim. Przez trzy lata toczyłam duchową walkę. Nawet jeśli słyszałam Jego głos zapraszający mnie do poświęcenia Mu swego życia, nie wierzyłam, próbowałam realizować własne plany.
Zaangażowałam się w życie parafialne, w dzieła charytatywne jako wolontariuszka, zaczęłam uczęszczać na spotkania Neokatechumenatu. Wszystko po to, by pokazać Bogu, że teraz jestem dobrą chrześcijanką, że to jest dokładnie to, czego dla mnie pragnie. Pan był cierpliwy…
Dwa lata później uczestniczyłam w spotkaniu dla młodzieży organizowanym przez Dominikanów. Było nas około 70 tysięcy osób. Wyobraźcie sobie młodych, którzy śpiewali, tańczyli, uwielbiali Boga… Nagle jakiś człowiek znalazł się blisko naszej grupy. To był bezdomny. Podobnie, jak my, chciał się ucieszyć obecnością Boga, adorować Go… Ale zauważyłam, że ludzie wokół nas zaczęli się oddalać… To było smutne… Zrozumiałam, że Ubogi to ktoś, kto przeszkadza… Po kilku minutach ten biedny człowiek ruszył swoją drogą, ale jestem pewna, że w nim był Jezus, który powtórzył swoje wezwanie…
Po maturze wysłałam prośbę o przyjęcie mnie do Zgromadzenia Sióstr Miłosierdzia. Siostry mnie przyjęły… I oto od 17 lat jestem Siostrą Miłosierdzia. Dobrze wiem, że to łaska Boża dokonuje wszystkiego. To On dokonuje wyboru.
Każdego roku odnawiam moje Śluby, by powiedzieć jeden raz więcej moje „Tak” Temu, który nas nieskończenie kocha. Dziękuję Mu za moje powołanie i proszę o błogosławieństwo dla wszystkich osób, które spotkałam w moim życiu, zwłaszcza dla moich rodziców, którzy zaakceptowali mój wybór, dla rodziny, przyjaciół, Sióstr i Ubogich.
Te 17 lat bycia Siostrą Miłosierdzia to 17 lat łask niemożliwych do policzenia. Patrzę na nie z wdzięcznością. Błogosławię Pana za każdą chwilę, w której mogłam być blisko Ubogich: na początku jako opiekunka w Domu Opieki dla osób starszych, później jako intendentka w Domu Opieki i Przedszkolu, a przed przybyciem do Paryża przez trzy lata jako wychowawczyni w Domu Dziecka, w którym wówczas mieszkało 75 dzieci nie mogących przebywać w domach rodzinnych z powodu trudnych sytuacji.
Obecnie jestem w Domu Macierzystym przy ulicy du Bac, 140. Każdego dnia w tej Kaplicy, która została wybrana przez Maryję, mogę prosić o łaski dla innych i dla mnie samej oraz z radością dziękować Bogu za powołanie, któremu chcę pozostać wierna aż do śmierci.
S. Anna, „Weszłam do księgarni i otworzyłam książkę”
Zawsze wydawało mi się, że osoby, które zostają siostrami zakonnymi lub księżmi muszą być obdarzone wyjątkowymi talentami, pochodzić z bardzo religijnych domów i wybitnie uczyć się w szkole. Jako mała dziewczynka przyglądałam się ofiarnej pracy sióstr szarytek, które miały swój dom w mojej rodzinnej parafii. W IV klasie trafiłam do grupy Dzieci Maryi. Był to dla mnie czas ogromnej radości, odnajdywania entuzjazmu wiary; pragnęłam cała zaangażować się w działalność naszej wspólnoty.
Czas szkoły średniej był czasem osłabnięcia mojej relacji z Panem Bogiem, a także ze Stowarzyszeniem oraz Siostrami. Ograniczyłam się do niedzielnej Mszy św. i uznałam, że tyle wystarczy. Kiedy przyszedł czas studiów, szybko zachłysnęłam się dużym miastem, nowymi znajomymi, pracą; Pan Bóg był jakoś tak na boku. Pamiętam jedną modlitwę, którą wypowiedziałam przed wyjazdem z domu rodzinnego: „Boże pokaż mi, co chcesz, abym robiła w życiu”. Wydawało mi się, że już po roku Bóg mnie wysłuchał.
Poznałam Wspólnotę Burego Misia, która przyjaźni się z osobami z niepełnosprawnością. Wspólne wyjazdy, obozy, częste spotkania. Pojawiła się myśl, abym zamieszkała z osobami niepełnosprawnymi na stałe w jednym domu. Czułam się bardzo szczęśliwa, a jednocześnie miałam poczucie jakiego braku.
Pewnego popołudnia wybrałam się na Mszę św., na której była czytana Ewangelia, gdzie Jezus mówi do ucznia: „Pójdź za mną”. Bardzo przeżyłam tę Eucharystię, opuszczałam kościół z pytaniem: „Czego, Panie Boże, chcesz? Co mam robić?”. Biegłam, długo biegłam, aż weszłam do księgarni i otworzyłam książkę, która jako pierwsza leżała na półce i zobaczyłam zdjęcie Siostry Szarytki. Bardzo się przestraszyłam! „Ja mam być Siostrą? Przecież nie mam tych wszystkich cech, które wydają się niezbędne, by być szarytką”.
Po dwóch tygodniach walki ze sobą i Panem Bogiem pojechałam do Chełmna, by porozmawiać z Siostrą Wizytatorką, prosząc o przyjęcie do Zgromadzenia. Umówiłam się na czerwiec, aby rozpocząć pierwszy etap. Był 11. dzień marca, kiedy wszystkie moje plany runęły jak domek z kart. Nagle źle się poczułam, zostałam zabrana do szpitala, okazało się, że jestem chora i moja choroba jest przeszkodą, aby wstąpić do Zgromadzenia. To był niełatwy czas, choć jednocześnie bardzo cenny. Zrozumiałam, że Pan Bóg czyni mnie wolną w wyborze drogi życia, że nie chce mnie zmuszać. Próbowałam powrócić do normalnego życia, choć wszystko było już inne.
Umówiłam się, że w lipcu przyjadę na rozmowę z Siostrą Wizytatorką, aby jeszcze raz porozmawiać o mojej chorobie i planach na przyszłość. Był to czas, kiedy moje serce bardzo się zmieniło; zaczęłam dostrzegać i doświadczać, jak wielkim darem jest powołanie, by zostać szarytką. Nie było we mnie przymusu. Pojechałam na spotkanie do Chełmna i ku mojemu zaskoczeniu S. Wizytatorka powiedziała, że 1. sierpnia mogę rozpocząć postulat, mimo że wyniki badań nie były dobre. Powiedziała „Zaufajmy Bogu, zobaczymy, co chce nam powiedzieć”.
O mojej decyzji powiedziałam rodzicom, którzy byli bardzo przeciwni, było wiele przeciwności, ale ja miałam w sercu ogromny pokój i poczucie, że Pan Bóg jest ze mną, cokolwiek się wydarzy. I za to Chwała Panu! Dziś jestem zdrowa i służę Panu oraz ubogim.
S. Milena, „Wypowiedziane słowa Pan Bóg przyjmuje na serio”
Gdy byłam nastolatką, często mówiłam rodzicom, że gdy skończę osiemnaście lat, to się wyprowadzę z domu. I tak się stało. Trzy dni po maturze spakowałam potrzebne rzeczy i wyjechałam do rodziny do Poznania.
Krótko po przyjeździe zaczęłam szukać pracy. Wcześniej zdałam egzamin na studia pedagogiczne. I tak w pewną sobotę, po południu zapukałam do furty klasztornej Sióstr Miłosierdzia w Poznaniu. Pamiętam, że Siostra, która otworzyła drzwi, popatrzyła na mnie dziwnie, ale z uśmiechem wysłuchała, z czym przyszłam. Po dwóch tygodniach otrzymałam list z odpowiedzią, że zostałam przyjęta do pracy na stanowisko opiekunki.
I tak się zaczęło… Bardzo polubiłam swoją pracę, byłam zachwycona starszymi Paniami. Pewnego dnia dostałam do przeczytania książkę pt. „Ojciec Ubogich”. Od tego momentu nie mogłam sobie znaleźć miejsca. A jeszcze przed maturą powiedziałam Jezusowi, że gdy zdam maturę, już nie będę uciekała przed Nim, pójdę do klasztoru.
Próbowałam ten głos zagłuszyć głośną muzyką, dyskotekami, spotkaniami z ludźmi – nic nie pomogło, jeszcze bardziej Głos przynaglał. Aż w końcu poprosiłam Siostrę Oddziałową, z którą pracowałam, aby zawiozła mnie do domu formacyjnego, by poznać dziewczęta, które przyszły do klasztoru.
Nigdy nie zapomnę chwili, gdy weszłam do kaplicy Sióstr na ul. Mińskiej w Poznaniu. Zobaczyłam w ołtarzu Pana Jezusa Robotnika w białej szacie, miał spracowane ręce, ale otwarte. W jednej chwili zdemaskowałam się i powiedziałam półszeptem: „Jezu, wygrałeś”.
W niedługim czasie złożyłam dokumenty o przyjęcie do Zgromadzenia. Nie miałam pewności, że gdy pójdę do klasztoru, będę służyć starszym ludziom.
Ale Bóg jest wszechmocny, jedyny i wszystko może. Po formacji początkowej Przełożeni posłali mnie na studia pielęgniarskie i dziś już kilkanaście lat służę Panu Jezusowi w Chorych. Jestem wdzięczna za dar powołania.
S. Aleksandra, „Pamiętam, w którym miejscu przejeżdżał tramwaj”
Kiedy powiedziałam, że po skończeniu szkoły pójdę do zakonu nikt w domu nie uwierzył. Tak naprawdę wcześniej nigdy nie myślałam o takim życiu, a jednak coś (albo Ktoś) to zmieniło. Moja koleżanka z klasy opowiadała mi o swojej cioci zakonnicy. Te jej opowiadania wciąż gdzieś powracały w moich myślach, aż pojawiło się pytanie: Może ja też zostanę siostrą?
Znajomi mówili: Jak masz powołanie, to pójdziesz! Ale ja nie wiedziałam, czy mam powołanie i jak mam je rozpoznać. Poznałam dwa zgromadzenia. Było w nich różnie. W jednym fajne siostry, ale nie umiałam się tam modlić, miałam wrażenie, że do nich nie pasuję, że mam iść gdzie indziej. Drugie zgromadzenie też miało fajne siostry, a moja modlitwa i kontakt z Bogiem były rewelacyjne. Tylko siostry nosiły granatowe habity. Nie lubiłam granatu, więc nie chciałam do nich wstąpić. Tak właściwie zaczęłam czuć niepokój i zastanawiać się, co dalej zrobić. Prosiłam Jezusa, aby mi dał znać, gdzie mam iść i czy mam powołanie.
Pewnego dnia jechałam tramwajem, w myślach rozmawiając z Bogiem i już może po raz setny pytając Go o powołanie i dalszą drogę. I nagle (dziś mam 25 lat powołania i dokładnie pamiętam, w którym miejscu przejeżdżał tramwaj) Bóg w moim sercu powiedział mi: Masz powołanie, idź za Mną. Ja to autentycznie czułam, słyszałam i wiedziałam bez słów, że mam iść do granatowych sióstr – Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a Paulo, gdzie jestem autentycznie szczęśliwa.